Z Przemkiem Błaszczykiem, znanym szefem kuchni, robiłam kiedyś wywiad o podrobach. Rozmawialiśmy o ozorze z dzika, wątróbce z jelenia i flakach z daniela, czyli o tzw. piątej ćwiartce z dziczyzny, którą z reguły przeciętny mięsożerca się nie interesuje. Większość woli zjeść na obiad najlepsze kawałki mięsa – najchętniej polędwicę. Błaszczyk czuje się w obowiązku edukować swoich gości.

– Chcą dostać najlepsze i najdroższe kawałki mięsa? Zgoda, ale dla równowagi niech spróbują tych tańszych i mniej docenianych. Skoro już zabijamy zwierzęta, mądrze gospodarujmy ich mięsem, nie marnujmy go – przekonywał. Niewiele myśląc, wybrałam się do źródła mięsnych rozkoszy, do Katowic. Od niedawna działa tu jego najnowsza, prowadzona z dwoma wspólnikami, restauracja Novo. Specjalizuje się w kuchni włoskiej, ale w swobodnej, autorskiej interpretacji. To obecnie jeden z najbardziej obleganych lokali w mieście.

Duże, nowoczesne bistro ma ukryte z tyłu wyjście na zarośnięty zielenią ogródek, a także przeszkloną kuchnię, w której można podglądać uwijających się kucharzy. Z przyjemnością ich obserwowałam, zawadiackich, podekscytowanych smakowitością potraw. Z długiego menu wybrałam zachwalane przez Błaszczyka podroby. Rzeczywiście – zarówno ogon wołowy, teryna z głowizny, jak i gulasz z duszonych w winie drobiowych serc warte były mojej wycieczki.

Ulica Warszawska, przy której działa bistro, to jeden z głównych szlaków komunikacyjnych prowadzących do reprezentacyjnego Rynku Kwiatowego. Idąc w jego stronę, zagapiłam się na mural autorstwa Marcina Maciejowskiego przy skrzyżowaniu z Mielęckiego. Przedstawiał samotną męską postać w oknie bloku z podpisem: „Dawno w mieście nie byłem”. Wziąwszy sobie do serca przesłanie, postanowiłam wybrać się na dłuższy spacer. Dotarłam do nowego miejsca spotkań mieszkańców oddanego po długim remoncie Rynku. Życie kumulowało się tu przy nowoczesnych kaskadowych fontannach z jasnego marmuru. Obok stały wciąż perły modernizmu z okresu PRL-u: domy handlowe Skarbek i Zenit.

Powrót do przeszłości

Niebawem znalazłam się u stóp jednego z pierwszych polskich drapaczy chmur, 17-piętrowego budynku w stylu funkcjonalizmu z 1934 r. przy ul. Żwirki i Wigury. Stąd już niedaleko było do Botaniki, małej roślinnej restauracji przy Sienkiewicza. Od właścicieli, Ani i Michała Starosolskich, dowiedziałam się, że stworzyli miejsce dla siebie, bo jeszcze parę lat temu ciężko było w mieście o bezmięsny posiłek. Nikt nie miał śmiałości podnieść ręki na uświęconą tradycję niedzielnego śląskiego obiadu – rolady z modrą kapustą i gumiklyjzami. Teraz to się zmienia. Powstało nawet miejsce, które serwuje tę niedzielną klasykę w wersji wegańskiej, z bakłażana, papryki i buraków.

Botanika do śląskiej tradycji nie nawiązuje, tylko tworzy nową. Z sukcesem, bo na wegańskie tarty grzybowe, śniadaniowe jaglanki i tofucznicę wpadają do niej nawet zadeklarowani kotleciarze. Ci są najbardziej zaskoczeni, gdy okazuje się, że warzywa mogą być czymś o wiele ciekawszym niż homeopatycznym dodatkiem do mięsa.

Właściciele Botaniki polecili mi wycieczkę na ulicę Porcelanową, gdzie od niedawna działa odrestaurowana z rozmachem Fabryka Porcelany z końcówki XIX w. Na terenie znalazły miejsce nawiązujące do charakteru miejsca sklepy z porcelaną, ale też liczne biura, galerie sztuki oraz restauracja Prodiż z największym na świecie piecem do pizzy. To trochę żart, bo sam w sobie nie jest wcale duży, ale mieści się w samym środku niedziałającego już komina z krwistoczerwonej cegły. Obok Prodiżu ma powstać niedługo nowoczesna i elegancka restauracja z rzadko spotykaną w Katowicach fine-diningową ofertą. Wygląda na to, że w Katowicach błyskawicznie rozwijają się nie tylko start-upy.

■ NOCLEG
W Katowicach warto wynająć apartament. Polecam: Czechowa 5/1 na Nikiszowcu oraz Grodowa 25 w Janowie.

■ TRANSPORT
Po mieście najlepiej poruszać się rowerem. Jest sporo ścieżek, a ruch samochodowy wciąż nie jest tak uciążliwy jak np. w Warszawie. Działa też porządna sieć wypożyczalni rowerów miejskich.  

Basia Starecka