10.09.2011 r. Sobota Po nocnym zwiedzeniu Kotoru i nocy spędzonej na plaży z widokiem na stare miasto, udajemy się w kierunku największego kurortu turystycznego na wybrzeżu Czarnogóry - Budvy. Droga do tego miasta nie jest łatwa. Fot. Dejan Stejanovic Wyjeżdżamy z poziomu morza na przełęcz - 1006 m. n p. m. Z każdą kolejną pokonaną serpentyną ukazuje się nam co raz to piękniejsza panorama na Bokę Kotorską oraz miasta Tivat i Kotor. Po drodze spotykamy miłych Serbskich rowerzystów, którzy częstują nas lokalnym specjałem- Njeguški pršutem oraz czarnogórskim piwem Niseko. Po drodze mijamy byłą stolice Czarnogóry - Cetinje. Miasto sprawia wrażenie bardzo biednego i wymierającego. Po kilku godzinach pedałowania - czeka na nas blisko 18 km zjazd do Budvy! 11. 09.2011 r. Niedziela Po nocy spędzonej w Budvie, rano skoro świt wstajemy, naprawiamy zepsuta szprychę Grześka oraz piszemy kartki do przyjaciół. Ruszamy  w kierunku granicy z Albanią! Po drodze odwiedzamy wizytówkę Czarnogóry - Sveti Stefan, wysepkę położoną na skalistym półwyspie. Nie udaje nam się dostać do środka, ponieważ znajduje się tam ekskluzywny kompleks hotelowy, często odwiedzany przez hollywoodzkie gwiazdy. Pod wieczór docieramy do Starego Baru, miasteczka, w którym panuje niesamowity klimat. Malownicze ruiny starego miasta liczącego blisko 2500 lat oraz widok na Adriatyk, przekonują nas do pozostania na noc w tym urokliwym miejscu. Szukając noclegu trafiamy na bardzo miłego, starszego Amerykanina, urodzonego w Czarnogórze, który nas przenocuje w swoim garażu. 12.09.2011 r. Poniedziałek Dzisiaj żegnamy się z Czarnogórą. Dzień rozpoczynamy śniadaniem w postaci pączków, którymi poczęstował nas gospodarz. Po przekroczeniu granicy, już po kilku kilometrach dostrzegamy duży kontrast pomiędzy Czarnogórą i Albanią. Przejeżdżając przez wioskę, podbiega do nas gromada dzieci zrywając polską flagę z naszego roweru - po krótkim namyśle oddają nam ją. Fot. Dejan Stejanovic Chcąc uniknąć dużego natężenia samochodowego, skręcamy w na mniej uczęszczaną drogę, co okazuje się błędem. Droga jest w bardzo złym stanie technicznym, pełna dziur i wybojów wyprowadza nas ostatecznie na teren wojskowy. Na szczęście spotkany żołnierz wskazuje nam właściwy kierunek. Stwierdzamy jednogłośnie, że dalszą podroż przez Albanie będziemy kontynuować głównymi arteriami. Kolejne kilometry w Albanii uczą nas, że kierowcy w tym kraju nie okazują wysokiej kultury jazdy, zwłaszcza w stosunku do rowerzystów. Kraj klaksonu! Wieczorem dojeżdżamy do miejscowości Lac, gdzie wokół nas gromadzi się wiele osób, zainteresowanych naszym przybyciem. Czujemy się nieswojo. Szczęście nam sprzyja, z pomocą przychodzi młody człowiek mówiący po angielsku i zaprasza nas do domu. Albańska gościnność nie ma sobie równych! Zostaliśmy przywitani tradycyjnym obiadem, który zjedliśmy wraz z całą rodziną. 13.09.2011 r. Wtorek Po pożegnaniu się z gospodarzami, ruszamy w kierunku Tirany - stolicy Albanii. Zgodnie z wcześniejszym postanowieniem trzymamy się głównych arterii. Trafiamy na "autostradę". Mijamy  po drodze radiowóz, ludzi przechadzających się poboczem, rowerzystę jadącego pod prąd – zdumieni zadajemy sobie pytanie czy to aby na pewno autostrada? Do Tirany dojeżdżamy ok. godz. 13 i tutaj zostajemy już do wieczora. Przechadzamy się ulicami miasta, odwiedzamy Ambasadę Polski gdzie dowiadujemy się kilku ciekawostek na temat Albanii.