Wypadek Grzegorza
Pierwszego września o 5 rano wystartowaliśmy z bratem, w pełni zmotywowani do ataku szczytowego. Po godzinie dotarliśmy do Icefallu, gdzie mieliśmy zdeponowane  narty i buty narciarskie. Od samego początku wszystko nie układało się po naszej myśli. Tuż po wejściu na Icefall pod Grześkiem zapadł się lód. Po chwili zobaczyłem go zanurzonego do połowy uda w zimnej lodowcowej wodzie. Na szczęście w depozycie były buty Marcina po które wróciliśmy i Grzesiek mógł iść dalej.

Rezygnacja kompanów

Wyruszyliśmy z myślą, że limit złych zbiegów okoliczności już się wyczerpał. Po 5 godzinach dotarliśmy do naszego namiotu w obozie pierwszym. Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy do dwójki, gdzie czekał na nas Darek. O godzinie 13.00 przywitał nas gorącą herbatą. Cały czas w obozie drugim poświęciliśmy głównie na gotowanie i przygotowania do naszego nocnego wyjścia. Bardzo mnie zmartwiło samopoczucie Grześka - nie był w formie, jaką prezentował podczas całej wyprawy. O godzinie 3.00 w nocy, wyruszyliśmy we trójkę w kierunku szczytu. Byliśmy trochę  zdziwieni, bo pogoda - wbrew prognozom - była bardzo nieprzyjemna: wiał silny wiatr i zalegała mgła. To właśnie ona miała największy wpływ na to, co się później działo… A działo się nie najlepiej. Po dwóch godzinach od startu, Darek oznajmił przez radio, że nie czuję się najlepiej i nie ma siły na kontynuowanie ataku - to był dopiero początek. Po kolejnej godzinie, następny cios. Grzesiek, który był podporą wyprawy, nagle zwolnił tempo. Gdy to zobaczyłem, podszedłem  bliżej i zobaczyłem jego twarz. Od razu wyczułem, że nie jest dobrze. Grzesiek był blady, ledwo stał na nogach. Przyczyna jego niedyspozycji? Prawdopodobnie wypadek z poprzedniego dnia. Był po prostu potwornie przeziębiony. To dla mnie bardzo ciężki moment: patrzyłem na niego i widziałem ten wyraz twarzy oraz to, z jakim smutkiem mówi, że nie ma siły, że to koniec, że nie pójdzie dalej… Było mi bardzo przykro. Grzesiek włożył w tę wyprawę tyle energii i pracował jak wół w trakcie całej aklimatyzacji, a w najważniejszym momencie miał tak wielkiego pecha. Przecież mieliśmy zjechać z tej góry razem… To była nasza wyprawa, nasza przygoda, chcieliśmy tego dokonać wspólnie, a wszystko się posypało… Po długiej rozmowie stwierdziłem, że spróbuję sam. Czułem się świetnie. Aura była nieprzewidywalna, ale wiedziałem, że to ostatnia szansa, gdyż kolejne siedem dni zapowiadały totalne załamanie pogody, jedyna chwila na jakiekolwiek marzenie o szczycie. Grzegorz zawrócił z wysokości 7250m.n.p.m. i pojechał w kierunku obozu drugiego. Patrzyłem na to z potwornym smutkiem…

Nierealny atak na szczyt

Po chwili zadumy ruszyłem żwawym tempem w kierunku szczytu. O siódmej rano dotarłem do obozu trzeciego na wysokość 7500m.n.p.m. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem tam hiszpańską wyprawę Carlosa Sorio, która miała w nocy wyruszyć na szczyt. Po krótkiej rozmowie okazało się, że schodzą do bazy i kończą wyprawę. Ich Szerpowie stwierdzili, że warunki nie pozwalają na dalsza wspinaczkę. W tym momencie naprawdę już sam nie wiedziałem co mam robić. Zapytałem Szerpów, co myślą o moim samotnym ataku. A oni ze zdziwieniem powiedzieli, że to nie jest wykonalne i żebym lepiej zjechał do bazy. Po krótkiej walce z własnymi myślami, stwierdziłem że spróbuję. Wyruszyłem o godzinie ósmej. Było naprawdę bardzo ciężko. Większość drogi brnąłem po pas w śniegu. Pocieszającą sprawą było to, że pozostawałem w nieustannym kontakcie radiowym z Grześkiem, Darkiem i Marcinem. Grzesiek chyba najbardziej się obawiał mojego wyjścia, szczególnie, gdy nagle przyszło załamanie pogody (zaczął bardzo intensywnie padać śnieg i przyszedł mocny wiatr z chmurami). W pewnym momencie nie było nic widać. Usiadłem na bezpiecznej skale i z nadzieją czekałem na poprawę pogody. Po upływie 30 minut przejaśniło się na tyle, by można było kontynuować atak. Ostatnie dwieście metrów dało mi najwięcej adrenaliny. Zaczęło się robić stromo, śniegu było naprawdę za dużo, wręcz musiałem iść na czworakach po to, by unosić się na powierzchni.  W pewnym momencie, tuż obok mnie zeszła samoistnie lawina, co bardzo mnie zaniepokoiło. Samą drogę dojścia do szczytu wybierałem czterokrotnie. Przede wszystkim dlatego, że w każdej próbie było bardzo stromo, a ja zapadałem się w śniegu po pas i jeszcze głębiej. W końcu obrałem drogę dookoła: po stromych skałach, które były najbezpieczniejszą opcją. O 13.00 miejscowego czasu, po 28 godzinach od wyjścia z bazy, osiągnąłem szczyt! Na samym wierzchołku nie spędziłem zbyt dużo czasu. Było to niespełna 30 min. Chwilę odpocząłem, napiłem się i przygotowywałem się do tak długo wyczekiwanego przeze mnie momentu - zjazdu ze szczytu Sziszapangmy. Jeśli chodzi o wrażenia ze szczytu, to było bardzo specyficznie. Sam wierzchołek był na tyle zaśnieżony, że stałem na nim po pas. Wiało niemiłosiernie, ale bardzo się cieszyłem. Reszta ekipy także była szczęśliwa z tego udanego wyjścia.

Ciężki zjazd z Sziszapangmy
W końcu zapiąłem narty i ruszyłem. Byłem bardzo zmęczony, więc w trakcie zjazdu co kilka minut musiałem robić przerwy, szczególnie w górnych partiach. Podczas zjazdu musiałem być bardzo ostrożny, bo śniegu było naprawdę sporo, a do tego był on przewiany. Często podcinałem lawiny, które płynęły wokół mnie jak potoki. Po dojechaniu do wysokości obozu trzeciego, czułem się już bezpieczny. Bardzo szybko pojechałem do dwójki, gdzie czekali na mnie chłopaki. Zjazd trwał 40 min. Nie odpinając nart, padłem ze zmęczenia przy obozie drugim, wypiłem herbatę, pogadałem chwilę z nimi. Grzegorz w między czasie przygotował mi ładunek. Zwinęli namiot i jego zawartość. Wstałem na nogi, wrzuciłem ciężki plecak na plecy i pojechałem w kierunku bazy. Zjazd z wierzchołka do Icefallu zajął mi półtorej godziny. Gdy usiadłem pod górą i pomyślałem sobie, że chwilę temu byłem na ośmiotysięczniku, poczułem się niesamowicie. Jazda na nartach jest czymś naprawdę niezwykłym - po raz kolejny uświadomiłem to sobie. Przypomniałem sobie moje początki na wsi, kiedy jeździłem z okolicznej górki na drewnianych nartach. Poczułem bardzo dużą satysfakcję z tego, co zrobiłem. To było moje marzenie i spełniło się; inaczej - sam je spełniłem. Przykro mi tylko, że nie udało się tego dokonać z Grzegorzem, było to dla mnie bardzo ważne. Wielka szkoda… Ale jesteśmy tacy młodzi - wszystko przed nami. Sunt Leones  zakłada takie wyprawy cyklicznie i może następnym razem wybierzemy się na wyprawę z Grześkiem i najmłodszym bratem Bartkiem, który rośnie w siłę ;) ?

Bezcenna kolacja Renzziego
Następnie Darek z Grześkiem zwinęli obóz pierwszy. Marcin przyszedł z naszym kuchcikiem do Icefallu, po to by pomóc znieść cały sprzęt do bazy. O 20.00 udało się do niej dotrzeć. Czekał tam już na nas Renzzi, który  przygotował pyszną kolację. Byliśmy bardzo głodni. Marcin opowiadał, że Renzzi bardzo przeżywał mój atak. Po sukcesie tańczył i śpiewał z radości. Podczas ataku rozwieszał flagi modlitewne na górze… Jeśli chodzi o wszystkich wspinaczy w bazie, to z szacunkiem przychodzili gratulować sukcesu. Do końca nie mogli uwierzyć, że dokonałem tego samotnie. Przecież mam dopiero 25 lat.
W bazie nareszcie mogłem się wykąpać. Gdy zobaczyłem mój duży palec u nogi, okazało się, że jest na nim duży bąbel od spodu i jest to o dziwo oparzenie od wkładek podgrzewających stopy. Przeliczyłem przy okazji wszystkie palce u rąk i u nóg. Gdy naliczyłem dwadzieścia, spokojnie położyłem się spać.

Dalsze plany
Dwa dni czekamy na jaki, które karawaną przetransportują nasz sprzęt w kierunki bazy dolnej, z której samochodem przemieścimy się z Tybetu do Nepalu. 10 października wylatujemy z Nepalu do Polski, w której będziemy 11 października.
Dziękuję wszystkim sponsorom i osobom, które pomagały przy organizacji naszej wyprawy. Do samego końca była ryzykowna dlatego tym większe należą się brawa firmom, które w nią uwierzyły. Pierwszą z nich jest CTL Logistics kompleksowy operator logistyczny,  który jest sponsorem strategicznym przedsięwzięcia. Kolejnymi jest LOTTO, Sony, TTcomm. Sprzętowo wspierali nas Salomon, Sunnto, Atomic, Pajak, a skrzydeł dodawał Red Bull.
Dziękuje również partnerom medialnym czyli National Geographic, Maleman, Art. & Business, Teleexpress, RMF FM, Spotkania z Filmem Górskim oraz agencji Joy Ride.