Jestem odpowiedzialną osobą, która dokładnie wie, czego chce od życia. Zaprzeczeniem tego stwierdzenia był mój wyjazd do Nepalu. Samotny marcowy wieczór przed komputerem oraz potrzeba zmierzenia się z nowym wyzwaniem, jakim była dla mnie podróż w pojedynkę, złożyły się na nieoczekiwaną decyzję.  Po wielokrotnym odświeżaniu strony z wprowadzonymi już danymi karty płatniczej kliknęłam "zatwierdź".

W ten sposób stałam się dumną posiadaczką biletów z Berlina do Katmandu - stolicy całkiem nieznanego mi kraju. Uczucie dumy rozmyło się z chwilą nadejścia poranka i zastąpiło je kompletne przerażenie i pytanie: co też ja najlepszego zrobiłam. Po kilku dniach paniki doszłam do wniosku, który stał się moją mantrą - nic nie dzieje się bez przyczyny.

Moje pierwotne plany pokrzyżowało kwietniowe trzęsienie ziemi, które tak dotkliwie dotknęło ten piękny kraj. Mimo wszelkich znaków na niebie i ziemi, największego strachu w życiu oraz bilionów wątpliwości, zdecydowałam się pojechać. Była to najlepsza decyzja, jaką podjęłam w swoim dotychczasowym 30-letnim życiu.

Po wylądowaniu w Katmandu sprawnie przeszłam przez proces wizowy, choć jedyne co potrafiłam powiedzieć to "namaste". Opuszczając międzynarodowe lotnisko, które na szczęście nie było okazałe (mam tendencję do gubienia się wszędzie), nadal nie mogłam uwierzyć, że znajduję się w kraju, który ma największą liczbę ośmiotysięczników na świecie! Miasto od razu skradło moje serce, była to miłość od pierwszego wejrzenia, a zdecydowanie nie należę do osób kochliwych.

Jak typowy wycieczkowicz trafiłam do hotelu w centrum turystycznej dzielnicy Thamel. Takie rozwiązanie polecam każdemu, kto nie stroni od towarzystwa oraz wieczornych rozrywek. W pobliskich restauracjach można spędzić przeuroczy wieczór z nepalską muzyką graną na żywo, miejscowym piwem Gorkha (Nepalczycy okazali się prawdziwymi piwoszami) oraz wyśmienitą kuchnią.

Fot. archiwum prywatne autorki

Główne drogi w mieście są wyłożone asfaltem pełnym dziur i wzniesień. Jednak zarówno boczne uliczki, jak i cały Thamel to klepisko. Prawdziwa plątanina wąskich uliczek! Ilość sklepów z pamiątkami, restauracji i hoteli świadczy o tym, że w sezonie, który rozpoczyna się w październiku i trwa do marca, Nepal jest wręcz oblegany przez turystów. To dla mnie jedyne wytłumaczenie, dlaczego tak duża ilość miejsc oferujących ten sam asortyment,  nadal ma rację bytu.

Co kilka zakrętów napotkam świątynię. Z każdego miejsca spoglądają na mnie oczy Buddy. Bez względu na to w jakiej części miasta się znajdziemy nieustannie nad naszymi głowami zwisają pęki kabli elektrycznych dostarczających prąd do najskromniejszego nawet domostwa.

Dzieci ubrane w mundurki pędzą do szkoły, kobiety wymieniają między sobą ostatnie nowinki, mężczyźni otwierają sklepy, bezpańskie psy szukają szczęścia drepcząc za handlarzami przekąsek. Dookoła słychać klaksony samochodów i niezwykle popularnych tu jednośladów. Tablice rejestracyjne wydawane są tu w trzech kolorach: zielonym, czerwonym oraz czarnym w zależności od tego do jakich celów przeznaczone będzie auto - prywatnych, rządowych czy służbowych. Oczywiście po ulicach grasują również pojazdy napędzane siłą mięśni, takie jak riksze czy stragany na kółkach z sezonowymi owocami. Zapada mi w pamięć widok obładowanego mango roweru z uśmiechniętym właścicielem obok.

W skutek trzęsienia ziemi, które miało miejsce 25 kwietnia tego roku, ucierpiała cała dolina Katmandu. Straciła wiele perełek. Jedną z nich jest wieża, która górowała nad miastem. W tej chwili możemy zobaczyć jedynie jej podstawę szczelnie oddzieloną ogrodzeniem. Podobnie ma się kilka świątyń. W miejscu, gdzie się znajdowały możemy jedynie zobaczyć ich zdjęcia.

Budynki, które miały więcej szczęścia, podpierane są długimi, masywnymi belkami i dzielnie czekają na renowacje. Na pierwszy rzut oka nie widać tego wiele, jednak dla wprawnego oka (lub z pomocą dobrego przewodnika, jak było w moim przypadku) można dostrzec głębokie pęknięcia, szczeliny, a czasami braki fragmentów budowli. Mimo to dzielnice, takie jak Dubar Square w KTM, Patan czy Bhaktapur, nie straciły uroku i nawet teraz, gdy nie są w najlepszej kondycji, odczuwa się ich majestat.

Nepal jest miejscem narodzin Buddy (o czym ja, kupując bilet, oczywiście nie miałam pojęcia). Jak poinformował mnie pewien tubylec, mimo że główną religią jest tu Hinduizm, każdy Nepalczyk jest Buddystą. Nieodzownym elementem krajobrazu są liczne pomniki Buddy, mniejsze i większe świątynie, wielokolorowe flagi z wypisanymi modlitwami oraz, moje ulubione, młynki modlitewne.

Przechodząc obok świątyni  Swayambhunath Stupa, Boudhanah Stupa czy jakiejkolwiek innej, należy iść tak, aby rzeczona świątynia była po naszej prawej stronie. Każda z nich jest otoczona niezliczoną ilością młynków modlitewnych ozdobionych tybetańskim skryptem. Młynki co chwilę trąca jakiś modlący się przechodzień. Po jego odejściu jeszcze przez jakiś czas wirują wokół własnej osi, dodając miejscu mistycyzmu.

Ponieważ zakup ziemi w Nepalu, a w szczególności w stolicy, to ogromny koszt, wszystkie budynki są stawiane na niewielkim obszarze i liczą sobie kilka pięter, co najmniej 4. Polecam wdrapać się na szczyt takiego budynku, zatrzymać się na środku tarasu i obracać dookoła własnej osi. W zasięgu wzroku będziemy mieć wzgórza, a przy odrobinie szczęścia i odpowiednich warunkach atmosferycznych w tle zamajaczą nam Himalaje. Nie od parady nazywa się to doliną Katmandu.

Fot. archiwum prywatne autorki

Chcąc udać się w jakimkolwiek kierunku, musimy wydostać się z doliny, czyli wspiąć się na wzgórza. Sama podróż gwarantuje widoki zapierające dech w piersiach. Niezależnie czy zdecydujemy się na wynajem samochodu z kierowcą, czy skorzystamy z komunikacji miejskiej, czas trwania naszej podróży nie będzie się wiele różnił. Drogi pokryte nie najlepszej jakości nawierzchnią są wąskie, w większości prowadzą pod górkę lub z górki i urozmaicone są licznymi zakrętami.

Wioski są bardzo biedne, budynki konstruowane z bambusa i mieszanki błota pokrywa strzecha. Wszystko otaczają malownicze pola ryżowe. Przy każdym domostwie kręcą się kozy, kury muły.

Chyba nigdzie nie widziałam szczęśliwszych dzieci. Czasami biegają boso, czasami w klapkach, zjeżdżają z przewróconej palmy bananowej, ganiają się nawzajem, nieustannie śmiejąc się w głos. Ponieważ dzieci uwielbiam moje serce skradły dwie dziewczynki, które usiadły koło mnie podczas pokazu lokalnego tańca. Na początku przedstawienia wstały i z rączkami na serduszkach i łzami w oczach odśpiewały swój hymn narodowy. Dzięki uprzejmości przewodnika dziewczynki dowiedziały się, jak mam na imię i skąd jestem. Czuły się wyróżnione, że mogą koło mnie siedzieć, a ja byłam zaszczycona tak zacnym towarzystwem.

Kolejnym punktem na mojej trasie była Pokhara - baza wypadowa większości trekkingów w Himalajach. Miasto jest nieduże, ale urokliwe z ogromnym jeziorem w centrum. Jezioro przed trzęsieniem odbijało w swojej tafli wierzchołki szczytów. Niestety mi nie było dane to zobaczyć z dwóch powodów: w  sierpniu w Nepalu jest monsun, więc wszystkie szczyty pochowane są w chmurach oraz dlatego, że po trzęsieniu woda w jeziorze zdecydowanie bardziej przypomina błotnistą kałużę niż krystaliczną taflę. Mimo wszystko rejs łódką do świątyni wybudowanej na wysepce na środku jeziora sprawił mi przyjemność.

W Nepalu w porze monsunowej sugeruję nie rozstawać się z kurtką przeciwdeszczową. Co prawda nie na wiele się ona zdaje, gdy z nieba spływają hektolitry wody na sekundę zamieniając wszystkie ulice w rwące potoki, ale w każdym innym przypadku jest to bardzo trafiona decyzja.

Jeśli chcesz wesprzeć Nepal i pomóc w odbudowie tego niesamowitego kraju - pojedź tam na wakacje. Podpisuję się pod tym obiema rękoma. Ja już mam mój bilet do Nepalu, a Ty?

Tekst: Marta Worożańska