Wszyscy jednak, którzy dobiegli na metę, zrobili to z uśmiechem na twarzy. Co do jednego są zgodni - "Piękne widoki i wspaniała organizacja imprezy" 13 października tuż po godzinie 8:00 rano 230. zawodników stawiło się na starcie Maratonu Bieszczadzkiego w Wetlinie. Jesienna aura skusiła biegaczy z całej Polski i nie tylko. Ostatnie dni były ciepłe i słoneczne. W niedzielę jednak zrobiło się chłodno, deszczowo, a na górze utrzymywała się gęsta mgła, która znacznie ograniczała widoczność. Nie przeszkodziło to w niczym. Najszybsi zawodnicy do końca ze sobą rywalizowali, a pozostali biegacze na spokojnie podziwiali widoki i cieszyli się z każdego kilometra, a było ich wiele.

Trasa Maratonu Bieszczadzkiego, jak to w górach bywa, jest nieco dłuższa niż standardowe 42.195. Miała wynosić ok. 47km, ale ostatecznie biegacze musieli pokonać prawie 49km. Wszystko ze względu na remonty na drodze - Z uwagi na remont stokówki i ciągle rozkopany fragment trasy, musieliśmy ją nieco zmodyfikować - uprzedzili na kilka dni przed startem organizatorzy.
Idealny wstęp do przygody z biegami ultra-górskimi
Trasa Maratonu Bieszczadzkiego była bardzo zróżnicowana. Praktycznie do 29 kilometra niewiele różniła się od formuły znanej biegaczom startującym w biegach ulicznych. Cała trasa została oznaczona co kilometr. Były zorganizowane liczne punkty z wodą i izotonikami oraz kilka dobrze wyposażonych punktów żywieniowych.

- To idealne wprowadzenie dla osób, które chciałaby w przyszłości zmierzyć się z biegami górskimi typu ultra, jednak do tej pory startowali głównie w biegach ulicznych - mówi Jakub Lengiewicz, jeden z organizatorów Maratonu Bieszczadzkiego. - Trasa w połowie prowadziła po nawierzchni asfaltowej czy szutrowej, a dopiero później pojawiały się mocne podbiegi oraz strome zbiegi. To dobry sposób na to, by sprawdzić, czy formuła biegów górskich nam w ogóle odpowiada - dodaje.

Liście, kamienie, ale przede wszystkim piękne widoki

Przez kilka ostatnich dni pogoda w Bieszczadach była bardzo słoneczna. Niestety w niedzielę aura nieco się zmieniła. To jednak nie przeszkodziło czołówce biegaczy walczyć do końca.

- Pogoda nie była taka, jak się spodziewaliśmy. Chłodniej niż przez ostatnich kilka dni. W górach było zimno i bardzo słaba widoczność. Mgła, trzeba było zachować ostrożność podczas każdego kroku. Na trasie trochę błota, mokre liście, które przykrywały kamienie i korzenie, ale bieg bardzo przyjemny – mówi Bartosz Gorczyca (zawodnik niezrzeszony), zwycięzca pierwszej edycji Maratonu Bieszczadzkiego, który dotarł na metę z czasem 3:34:37. Zaraz za nim pojawił się Artur Jabłoński (JacekBiega by Powergym) z wynikiem 3:35:07. Spora część trasy to był wyścig między tymi dwoma zawodnikami. Jako trzeci, z czasem 3:53:08, zameldował się zawodnik z Litwy, Gediminas Grinius (D2G2 / Sviesos kariai / HQ MNC NE ).

- Początek trasy był bardzo szybki: dość płaska trasa, sporo asfaltu i szutru. Później już trzeba było zachować ostrożność. Ostre zbiegi, nie bardzo było widać co jest pod nogami, ale sama końcówka też bardzo przyjemna: po płaskim terenie można było docisnąć do mety. Jestem bardzo zadowolony z tego biegu – podsumował Bartosz.

Zadowolona była również pierwsza kobieta na mecie Maratonu Bieszczadzkiego: Agnieszka Łęcka (JacekBiega by Powergym). Udało jej się uzyskać czas 4:47:12.

- Zaskoczyła mnie ilość kibiców na trasie! Bardzo wspierali nawet w najtrudniejszych momentach – powiedziała na mecie. – Byli wszędzie, nawet w górach! Tego się nie spodziewałam – dodaje. – Trasa piękna, malownicza, bardzo kolorowa, aż chciało się biec. Najbardziej przerażające były mokre liście, które przykrywały kamienie i nie bardzo było wiadomo, co mamy pod nogami, ale poza tym – rewelacja! Bardzo cieszę się, że pobiegłam!

Półtorej minuty za Agnieszką, na metę wpadła Olga Łyjak (JacekBiega by Powergym). Trzecia wśród kobiet, z czasem 5:30:23, była Iwona Turosz (GOPR Bieszczady).

Podczas biegu wycofało się jedynie 3 zawodników. Pozostali dotarli cało i zdrowo na metę. Na zwycięzców w klasyfikacji generalnej oraz w klasyfikacjach wiekowych czekały nagrody. Wszyscy biegacze mogli raczyć się na mecie grzańcem i innymi przysmakami.

- Na pewno powtórzymy tę imprezę w przyszłym roku. - podsumowuje Jakub Lengiewicz - Zmodyfikujemy tylko nieco trasę:  skrócimy odcinek asfaltowy i podniesiemy odrobinę trudność biegu, tak aby dawał 1 punkt klasyfikujący do UTMB.