Mogielica to najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. W XVIII w. ukrywał się tu sławetny beskidzki zbójnik Jozef Baczyński. Był to harnaś jakich mało. Już jako młody chłopaczek związał się z kompanią zbójnicką braci Giertugów. Rabowali dwory, karczmy, gazdostwa i pasterskie szałasy. Dokonali na przykład śmiałego napadu na browar w podkrakowskich Dobczycach. Młody Jozef szybko awansował w grupie zbirów, w kilka lat stał się zbójnickim hetmanem. Z kompanami okradał poczty i plebanie. Nie cofnął się nawet przed napadem na sanktuarium maryjne w Inwałdzie. Tam jednak, według ludowej legendy, Baczyński zachował się po chrześcijańsku: kazał rozpalić wszystkie świece wokół ołtarza, po czym długo i pobożnie modlił się do świętego obrazu. Nie tknął parafialnego dobra, doszczętnie okradł za to bogatego proboszcza. Przez wiele lat pozostawał nieuchwytny. W konspiracji pomagali chłopi z okolicznych wsi: większość zbójników w Karpatach Zachodnich nazywana była przez wieśniaków „dobrymi chłopcami”. Bycie kochanką któregoś z nich stanowiło dla wiejskiej dziewczyny splendor. Jeśli sezon rabunkowy był pomyślny, Jozef mógł całą zimę spędzić ze swoją kobietą pod kocem z owczej wełny. Kochanki zbójów nazywano frajerkami, ale nie miało to pejoratywnego wydźwięku. Wszyscy im zazdrościli, wszak zbójnicy bywali dla wybranek bardzo hojni.

Dobry Łotr

Beskid Wyspowy to część Beskidów Zachodnich położona pomiędzy doliną Raby a Kotliną Sądecką. Nazwa wzięła się stąd, że szczyty tej części Beskidów rozsiane są na niemal równym terenie – góry wyrastają nagle, niby wyspy, na lekko pofalowanej tafli oceanu. Wejście na „Kopę”, jak potocznie nazywają Mogielicę, miejscowi, nie stanowi wielkiego wyzwania. Łagodny szlak wiedzie przez lasy i polany. Wśród świerków, jodeł i buczyn żyją jelenie, sarny, dziki oraz rysie i popielice. Moją uwagę przyciągają nory borsuków: te ssaki obok nor budują sobie specyficzne „latryny”, gdzie załatwiają swoje potrzeby – w przeciwieństwie do lisów nigdy nie brudzą swoich legowisk. Niestety nie udaje mi się zobaczyć żadnego z nich – borsuki prowadzą życie nocne, w dzień śpią, zimę spędzają w kryjówkach. Zupełnie tak jak zbój Baczyński. Z Polany Stumorgowej atakuję szczyt. Na Mogielicy stoi wysoka, solidna wieża obserwacyjna. Powstała zaledwie cztery lata temu. Trzeba się na nią wdrapać po drabinach. Dwie turystki z Torunia, które spotykam, mają lęk wysokości i odmawiają wejścia na wieżę. Niech żałują! Pogoda jest piękna, więc wzrokiem można objąć dużą część horyzontu. Widzę: Modyń, pasmo Radziejowej, Dzwonkowkę, Wielki Wierch, w głębi Małe Pieniny i Pieniny, a na prawo od nich pasmo Lubania. Odwracam lekko głowę i wytężam wzrok: pasmo Gorców, płaskie grzbiety Jasienia i Krzystonowa; dalej: Luboń Wielki, Ogorzała, Szczebel, Ćwilin, Łopień, Lubogoszcz, Śnieżnica, Ciecień. Ponad wszystkimi tymi szczytami wznosi się pasmo Tatr. Na niemal bezchmurnym niebie pojawiają się czarne punkciki – niektóre przemieszczają się po błękicie samotnie, inne tworzą konstelacje. Ptaki – bo o nich mowa – są na Mogielicy wyjątkowo różnorodne: naliczono tu ich ponad sto gatunków. Żyją tu: głuszec, cietrzew, puszczyk uralski, włochatka, sóweczka, puchacz, na szlaku wielokrotnie słyszałem też stukanie dzięciołów. Jeśli mnie oko nie myli (a jest ono niemal sokole), nad horyzontem leci orlik. Rozkoszuję się widokiem i świeżym powietrzem. Znów myślę o zbójeckim hetmanie. Baczyński został złapany gdzieś w tej okolicy jesienią 1735 r. Sąd nie miał litości: ścięto go na krakowskich Krzemionkach. Zrabowane przez niego skarby znajdują się w lasach, przez które idę, schodząc ze szczytu. Część majątku na pewno trafiła do jego frajerki. Mówi się też o tym, że z jego pieniędzy powstało kilka zabytków architektury sakralnej. Kto wie, może to było beskidzkie wcielenie ewangelicznego Dobrego Łotra? Miejsce ma niezwykły klimat, żałuję, że na Mogielicy nie ma – planowanej od dawna – noclegowni, gdzie mógłbym spędzić noc.

Chata Baby Jagi

Przenocować mogę za to na Luboniu Wielkim, gdzie udaję się nazajutrz. To najbardziej znany szczyt w Beskidzie Wyspowym, przez miejscowych nazywany Biernatką. Jest tu przedwojenne, pełne uroku schronisko. Jest podobne do chatki Baby Jagi. Wybudowano je w 1931 r., w czasie wojny cudem uniknęło spalenia przez Niemców. Nie ma tu toalet, jedynie drewniane sławojki. W okresach bezdeszczowych, gdy panuje letnia susza lub zimowy mróz, na Luboniu może wystąpić deficyt wody do mycia. Stali bywalcy mówią, że prysznic bywa wtedy nieczynny przez kilka dni. Dla mnie – lubiącego czystość borsuka – to zdecydowanie za długo. Na piętrze dostaję duży pokój z oknami na cztery strony świata. Na tych, którzy nie będą mieli szczęścia załapać się na przedwojenne wnętrza, czeka letnia bacówka. Przed budynkiem miła dziewczyna oferuje mi ręcznie malowane koszulki schroniska na Luboniu: każda jest inna. Kupuję ten beskidzki hand made. Ewa (bo tak ma na imię przedsiębiorcza kobieta) zachęca mnie, abym został tu do soboty. Z soboty na niedzielę zabawa trwa tu ponoć w najlepsze, a kto zagra kilka piosenek na gitarze, nocuje za darmo. Słodki zwyczaj! Ale i tak najsłodsze życie w Beskidzie Wyspowym ma Jan Lupa. Od ponad 60 lat w Glisnem, malowniczej wiosce położonej w przełęczy między zboczami Lubonia Wielkiego i Szczebla, zbiera miód. – Niegdyś moim pszczołom wystarczył pusty pień, teraz muszą mieć piękne ule – śmieje się, prezentując ręcznie rzeźbione przez siebie pszczele domki, z których każdy ma inny kształt i inny kolor. Pan Jan częstuje mnie miodówką– alkoholem zmieszanym ze świeżą patoka, czyli płynnym miodem. Miód jest cennym produktem odżywczym, zwłaszcza dla ludzi wyczerpanych pracą fizyczną lub umysłową. Nic dziwnego, ze miód wchodzi w skład diety wielu sportowców, alpinistów, płetwonurków. Cos czuje, ze po wizycie w tutejszej pasiecie w skład mojej wejdzie tez miodówka!

 

Piwo u cystersów

Skorom jednak nie dał się zwieść Ewie na pokuszenie, jadę do opactwa Cystersów w Szczyrcu. To jedyny nieprzerwanie istniejący klasztor tego zakonu na ziemiach polskich, funkcjonujący od ponad 750 lat. Cystersi znają się na Piśmie Świętym i mistyce, ale od zawsze byli również świetni w warzeniu piwa. Tutejsi mieli specjalna recepturę: produkowali napój z ziarna palonego, cykorii i chmielu. Nosił nazwę cerewizja. Piwo miało boski smak, ale tylko 2 proc. alkoholu. Po wojnie browar cysterski znacjonalizowano. Świeccy partacze zaczęli wytwarzać w nim tanie, masowe piwsko. Klasztor odzyskał warzelnie dopiero w latach 90. W marcu 2003 r. jeden ze znanych zagranicznych browarów, uruchamiając swój zakład w Polsce, zwrócił się do mnichów o udostępnienie historycznej receptury. Cystersi się zgodzili. Nazwy handlowej piwa w Travelerze nie możemy podąć, bo taka reklama zmiażdżyłaby całą konkurencję, mogę jednak zapewnić, że smakuje nieziemsko! Po degustacji wchodzę do klasztornego muzeum, w jednej z sal umieszczono ekspozycje dotyczącą historii tutejszego browarnictwa. Dowiaduje się z niej, że lokalni mnisi sprzedawali piwo na beczki, nie na butelki. I pomyśleć, że ten piękny klasztor z własna warzelnia mógł zostać zniszczony przez olbrzymi głaz. Na szczęście diabeł, który miał rzucić długi na 55 i wysoki na 25 m kamień, nie dał rady donieść go do końca. W jednej chwili, dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej, wydał mu się tak ciężki, że porzucił go 3 km przed klasztorem. Przynajmniej tak mówi legenda. Dla niedowiarków jest namacalny dowód: głaz z odciśniętym czarcim kopytem można ogladac we wsi Krzesławice. Leży zaraz za mostem, z lewej strony pobocza, można go znaleźć po krótkim spacerze stroma ścieżką. U jego podnóża mieszkali kiedyś pustelnicy, ostatni był tu podobno widziany w 1992 r.

W okolicy od dawna nie ma tez zbójów, można wiec tu przyjeżdżać całymi rodzinami. W dodatku wędrówki nie są trudne technicznie, na większość szczytów można wjechać rowerem górskim! Infrastruktura w regionie rozwija się prężnie, powstają stadniny koni, zaplecze do turystyki narciarskiej, a nawet szkółki paralotniarstwa. „Beskid Niski sercu bliski” – znam to hasło od dzieciństwa. Teraz, być może pod wpływem cysterskiego piwa, wymyśliłem sobie nowe powiedzonko: „Beskid Wyspowy uderza do głowy”.