Poranek, 25 czerwca 2010 r. My mieliśmy dla kolegów dużą butelkę coli i ostatnią butelkę tyskiego piwa.  Załapaliśmy się też przy okazji na drugą kolację, na której serwowano przysmak specjalnie odłożony na tę okazję tj. wątróbkę z kozy - jedyne mięso, które kuchnia potrafi przyrządzić na miękko. Wprawdzie koza jeszcze rano chodziła po bazie (kura też) ale nie mamy skrupułów - instynkt samozachowawczy jest silniejszy. Koledzy wrócili mocno zmęczeni - droga powrotna dała im się we znaki - gwałtowne ocieplenie spowodowało, że kuluar przed obozem 1. i lodowiec  mocno się rozszczelniły i trzeba było uważnie i ostrożnie schodzić. Od 2 dni mamy regularne opady deszczu w nocy. Dziś spodziewamy się przed południem Roberta Szymczaka i Jarka Gawrysiaka schodzących z obozu 2.
Podobnie jak w obozie 3., składają namiot i zostawiają depozyt w postaci śpiworów, kuchni i jedzenia, zabierając jednocześnie depozyty zostawione przez wspinaczy - najczęściej ich rzeczy osobiste.
Obozy są zachowywane dla zespołu, który zostanie i będzie jeszcze próbował atakować. Dla większości z nas dzień dzisiejszy to pakowanie,  bo prawdopodobnie jutro ruszymy w dół. Musimy zatem przygotować ładunek z rzeczami, które zostaną wysłane cargo,  ładunek dla tragarza na drogę powrotną do Chilas - będący jednocześnie bagażem głównym na przelot - oraz plecak na zejście. Wieczór, 25 czerwca 2010 r. Wczoraj po południu,  w śnieżycy - na szczęście krótkotrwałej - do bazy  dotarli Robert Szymczak i Jarek Gawrysiak. Naprzeciw im wyszli kuchcikowie z termosem z herbatą. Przy messie w bazie urządziliśmy przywitanie połączone ze strzelaniem  na wiwat z Kałasznikowa. Tak naprawdę to nie wiadomo czyj jest ten karabin, prawdopodobnie policjanta, który stacjonuje u nas w kuchni już od chyba 2 tygodni, ale w jakim celu nie wiadomo. W kuchni jest stale kilku kuzynów naszego guida, co oni robią też nie wiadomo - podejrzewamy, że wyjadają nam co lepsze mięsne kąski. Dziś Ola Dzik i Marcin Kaczkan idą do obozu I (C1) i  potem do góry.
Wyszedł też Paweł Michalski z Simone La Terra oraz Amerykanką z HAPSAMI, a wczoraj wyszli ostrzy zawodnicy koreańscy - niektórzy z nich mają na koncie po dziesięć  8-tysięczników. Wczoraj trwały też negocjacje z Koreańczykami na temat ich udziału w kosztach lin, które powiesiliśmy w ścianie. Chcą nam dać zamiast kasy przywiezione liny koreańskie tzw. warzywniaki, ale wyglądają one jeszcze gorzej niż używane przez nas pakistańskie liny do poręczowania, które kupiliśmy w Islamabadzie. Okazały się one niesamowicie rozciągliwe i tak naprawdę każdy z nas starał się  w zjezdzie jak najmniej je obciążać. Ponadto wyglądało na to, że nikt jeszcze takich cienkich lin jak nasze nie wieszał na Nanga Parbat. Dziś w 7 osób schodzimy z porterami w dół doliną. Mamy 7 godzin do jeepów, potem jazda do Chilas. Tam będziemy stacjonować 2 dni i przemieścimy się do Islamabadu. Wracamy do Polski według planu 1 lipca.  W bazie zostaje Artur Hajzer i Robert Szymczak.
Pogoda zapowiadana jest w kratkę, ale raczej korzystna. Jurek Natkański