Tylko, że to nie był prodiż. Prodiż nie mógłby wydawać tak przyjemnego, pełnego harmonii dźwięku. Melodia była relaksująca, po prostu błoga.

Kiedy tak stałam w bezruchu, słuchając mojego hipnotyzera, miałam wrażenie jakby ktoś puszczał wokół mnie film w zwolnionym tempie. Niewykluczone, że przechodnie naprawdę zwalniali, żeby nacieszyć ucho dźwiękiem magicznego prodiża.

Nie odważyłam się przerwać grajkowi, by zapytać czy sam skonstruował to cudo, czy może to antyczny instrument lub całkiem egzotyczny sprzęt, którym szamani potrafią omamić tłum. Odeszłam w poczuciu klęski. Nigdy już nie usłyszę tej melodii i nie dowiem się na czym hipnotyzer z Genui grał. (Gdyby tylko! On czarował). Tu nawet najlepsza wyszukiwarka nie pomoże, bo co wpiszę? Wyszukiwana fraza: „Prodiż, relaksujący dźwięk”?

Całe szczęście narzeczony wyrokował, że pochodzenia tajemniczego instrumentu nie da się rozszyfrować. A ponieważ lubię wyzwania, wzbiłam się na wyżyny swojej wiedzy muzycznej i zaryzykowałam: w wyszukiwarce słowo „prodiż” zamieniłam na „instrument perkusyjny”. Hasło, w towarzystwie przymiotników „przyjemny” i „relaksujący”, otworzyło przede mną tajemniczy świat dźwięków. Znalazłam! Eureka!

Hang (drum), bo tak nazywa się prodiż z Genui, jest jednym z najmłodszych instrumentów na świecie. Został skonstruowany w 2000 roku w Szwajcarii i do dziś produkowany jest wyłącznie w tym miejscu. Kosztuje niemało. Składa się z dwóch odpowiednio wyprofilowanych stalowych półkul. Należy w nie lekko uderzać palcami, by hang zaczął czarować. Każdy kto go usłyszy, chce więcej.

Posłuchaj, jak brzmi hang (drum):